Nieważne,
dokąd w życiu zajdziesz,
co osiągniesz,
ile będziesz posiadał...
Ważne,
kogo będziesz miał
u swego boku...
Zamarł w
bezruchu z komicznie otwartymi ustami, nie mogąc wyksztusić ani słowa. Wpatrywał
się z niedowierzaniem w obojętną twarz swojego towarzysza. Trupio blada cera
kontrastowała z czerwienią jego oczu. Czarna peleryna majestatycznie powiewała
za nim na wietrze, upodabniając go do bezwzględnego Anioła Śmierci. Efekt ten
potęgowała także ciemna, mroczna chakra Susanoo, która otaczała całe ciało
Uchihy niczym jakiś osobisty, piekielny strażnik.
Kabuto zrobił
kilka głębokich wdechów, a następnie odchrząknął głośno. Gdy pozbył się w końcu
nieprzyjemnej chrypki, nabrał ze świstem powietrza i krzyknął:
— Coś ty do
cholery zrobił?! Miałeś ją pojmać, nie zabić! Do diaska, Toshiro! Wiesz, co to
znaczy złapać?! Kretynie! I co my teraz niby zrobimy, co?! Masz może jakiś
kolejny błyskotliwy pomysł?!
Brunet tylko
demonstracyjnie wsadził ręce do kieszeni spodni i bez słowa ruszył w stronę
szarowłosego.
— Ej! Co ty
robisz?! Toshiro? Toshiro! Zostaw mnie! — Kabuto patrzył z przerażeniem na
zbliżającą się ku niemu postać. — Odwal się! Czego ty ode mnie chcesz, psycholu
jeden?! — Jego wrzaski nie przyniosły jednak pożądanego efektu. — Toshiro!?
Toshiro? Może się jakoś dogadamy, co? — Mężczyzna zaczął się cofać, jednakże,
jak na złość, od razu wpadł na pobliskie drzewo. — Poniosło mnie, zrozum…
Uznajmy, że to nigdy nie miało miejsca i wracajmy? Co ty na to? Ej, Toshiro! —
Okularnik pobladł momentalnie, gdy ręka Uchihy dotknęła jego czoła.
— Kai (jap.
Uwolnienie) — wyszeptał Uchiha.
Yakushi
zamrugał kilkukrotnie, po czym spojrzał się bezmyślnie w przestrzeń. Kiedy już
udało mu się odzyskać zdolność racjonalnego myślenia, wytrzeszczył z
niedowierzaniem oczy na widok niesplamionej krwią szaty czarnowłosego
mężczyzny. Jego wzrok błyskawicznie powędrował ponad ramieniem Uchihy,
zatrzymując się na drobnej, skulonej postaci leżącej na trawie. Kabuto mógłby
przysiąc, że serce w tym momencie stanęło mu na co najmniej pół minuty.
Przetarł mimowolnie twarz i przyjrzał się ręce. Ciepła, szkarłatna posoka
zniknęła… Na wierzchu dłoni perliły się tylko małe kropelki potu.
— Co ty…?
Genjutsu? — zapytał zdezorientowany.
Toshiro
wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu i posłał geninowi pobłażliwe spojrzenie.
— Czyli jednak
nie przyszło mi pracować ze skończonym idiotą. Już zaczynałem myśleć, że u
wszystkich asystentów Orochimaru iloraz inteligencji jest bliski zeru… Nie bierz
tego do siebie, oczywiście. A odpowiadając na twoje wcześniej zadane pytanie…
Tak, to było genjutsu, …Kabuto? Dobrze zapamiętałem?
— Ale… jak? —
wykrztusił łamiącym się głosem.
Nie zwrócił
nawet uwagi na pogardliwe słowa partnera. Przez cały czas tylko intensywnie
wpatrywał się w jego twarz, jakby czekał jedynie na jakiś znak, że ten świat
jest również zaledwie iluzją.
Uchiha parsknął
niepowstrzymanym śmiechem. Yakushi już zaczął wątpić, czy otrzyma kiedykolwiek
odpowiedź, gdy nagle Toshiro się opanował i odparł spokojnie:
— Wystarczyło,
że na mnie spojrzałeś.
Szarowłosy
próbował się wtrącić, lecz brunet mówił dalej.
— Tak, tak.
Pewnie chcesz powiedzieć, że nie patrzyłeś w moje oczy… Sęk w tym, że nie
musiałeś… Moje jutsu nie wymaga bezpośredniego kontaktu wzrokowego z ofiarą.
Zupełnie wystarczy skupienie twoich myśli oraz oczu na mojej osobie. Jest to
tak jakby… wyższy poziom iluzji. Technika, którą znam tylko ja… Osoba nawet nie
zauważa, że dała się złapać. Dla niej wszystkie fakty składają się w spójną
całość. Dlatego też samodzielne uwolnienie się graniczy z cudem… Ty na przykład
wpadłeś, gdy skoncentrowałeś wzrok na Susanoo. Z tego więc powodu nie
widziałeś, jak nasz cel upada nieprzytomny na ziemię. Twoim oczom ukazała się
diametralnie inna wizja, prawda?
— T-tak… —
powiedział cicho Kabuto. — Brzmi całkiem logicznie… — dodał pod nosem. —
Jednakże dalej nie rozumiem, co to miało na celu? Dlaczego nie rzuciłeś
genjutsu tylko na Narumi? — Na te słowa Toshiro wybuchnął gromkim śmiechem. —
Co? Bawi cię to, czy jak?
— Nie.
Oczywiście, że nie — odparł ironicznie. — Wybacz, ale musiałem na kimś
przetestować tę technikę. Użycie jej na kilku celach jednocześnie okazało się
niełatwą sprawą… Powiedzmy, że przysłużyłeś się mi jako królik doświadczalny.
Nie gniewasz się chyba…
— Wcale —
burknął, jednak nie odważył się na śmielszy gest niezadowolenia. — Nieważne
zresztą. Wracajmy lepiej, bo zaraz zaroi się tu od zwiadowców. Nasza misja
wywoła pewnie niemałe zamieszanie…
— Taa… Masz
rację... Weź ją. Ja zajmę się eliminacją ewentualnego pościgu. Dołączę do
ciebie o świcie przy granicy. Czekaj na mnie w umówionym miejscu. Jak nie
pojawię się do dziewiątej, ruszaj dalej. Jasne?
— Mhm… Nie
spóźnij się… i… powodzenia — rzucił na pożegnanie Kabuto.
— Idź już —
syknął tylko Uchiha i zniknął z polany.
Wokół panowała
wszechogarniająca ciemność. Wraz z nią królowała otępiająca cisza, przerywana
jedynie od czasu do czasu delikatnym szumem tańczących na wietrze liści i
łagodnym śpiewem ptaków. Tę piękną, wiosenną monotonię zakończył nagły trzask
łamanej gałęzi. To Anko w szybkim tempie pokonywała kolejne kilometry lasu,
wykonując długie skoki z jednego drzewa na drugie. W jednej ręce trzymała
prowizoryczną mapę, którą otrzymała podczas rozpoczęcia drugiego etapu
egzaminu. W prawej natomiast znajdował się kunai — jedyny przedmiot, jaki wolno
jej było wziąć na czas turnieju. Na starcie bowiem zabrali jej plecak z całym
uzbrojeniem oraz pożywieniem. Okazało się, że podczas „Przetrwania” każdy adept
musi dotrzeć w jak najszybszym czasie do określonego punktu, nie mając przy tym
żadnej porządnej broni. Jako argument młody egzaminator podał tylko, że jonin
często działa w naprawdę trudnych warunkach, czasami nawet nie posiadając
podstawowych rzeczy, jak choćby zwykłej, wybuchowej notki.
Zorientowawszy
się, że jej towarzysz zostaje z tyłu, zwolniła i obejrzała się przez ramię.
— Ibiki! Rusz
się! Nie mamy całego dnia!
— Łatwo ci mówić!
Biegłaś kiedyś z rękami związanymi za plecami, co?! Zapewniam cię, że nie jest
to przyjemne… — odkrzyknął rozdrażniony Morino.
Ibiki był
jednym z wielu joninów, którzy zostali wciągnięci do uczestnictwa w egzaminie.
Jego rola opierała się głównie na kontrolowaniu poprawnego przebiegu testu.
Ponadto powierzono mu misję udawania „więźnia”, którego adept ma za zadanie
dostarczyć bez szwanku do wyznaczonego punktu.
— Przestań
zrzędzić! — prychnęła dziewczyna, jednak po chwili zatrzymała się na pobliskiej
gałęzi. — No naprawdę! Ibiki, proszę cię! Poruszasz się wolniej niż… — urwała,
zamierając z lekko rozchylonymi ustami. Podniosła ostrzegawczo dłoń, tym samym
nakazując ciszę. — Czujesz? — spytała, nie czekając na odpowiedź. — Mamy
towarzystwo…
— Myślisz, że
to „czyściciele”?
Nazywano tak
trzyosobowy, elitarny oddział joninów, który miał za zadanie pozbyć się jak
największej liczby uczestników. „Czyściciele” zastawiali liczne pułapki i
kradli zapasy, przez co budzili powszechną niechęć pomieszaną z niekontrolowanym
strachem. Wprawdzie do tej pory nie walczyli bezpośrednio z kadetami, lecz
przecież nigdy nic nie wiadomo.
— Nie, raczej
nie. Nie daliby się tak łatwo wykryć… To pewnie jakiś chunin, który liczy na
to, że z chęcią oddamy mu nasz nieśmiertelnik — powiedziawszy to, uśmiechnęła
się przerażająco.
Każdy kandydat
na jonina, oprócz dostarczenia więźnia, miał przynieść ze sobą na metę dwa
nieśmiertelniki — jeden, który dostał na starcie oraz drugi zdobyty bądź
skradziony innemu chuninowi.
— Masz jakiś
plan? — zapytał obojętnie Morino. — Chyba nie zamierzasz uciekać?
— Żartujesz,
prawda? — parsknęła. — Przecież to oczywiste, że zastawimy pułapkę —
kontynuowała z politowaniem. — Nie damy im uciec…
Ibiki zerknął
na nią i spytał rozbawiony:
— A niby z czego
masz ją zamiar zrobić, co? Jednym kunaiem za dużo nie zdziałasz.
— Pff! —
fuknęła. — Chyba nie myślisz, że się nie przygotowałam… — powiedziawszy to,
wyjęła spod płaszcza zmniejszony do granic możliwości, zielony zwój. — Twoi
koledzy nie są zbyt bystrzy, wiesz? Powinni zdecydowanie bardziej przyłożyć się
do przeszukania kadetów — mruknęła pod nosem, na co jonin zareagował tubalnym
śmiechem. Dziewiętnastolatka uśmiechnęła się lekko, lecz od razu spoważniała i
utworzyła jednego klona.
— No, no.
Nienajgorzej jak na nowicjuszkę — odparł, gdy koło niego zmaterializował się
cały zestaw broni. — Coś mi się wydaje, że masz duże szanse, by przetrwać ten
etap. Być może nawet zdasz, aczkolwiek czeka cię jeszcze dużo pracy… — Te słowa
w ustach owego jonina zabrzmiały lepiej niż najbardziej wyszukany komplement
wypowiedziany przez kogokolwiek innego. Anko jednak nie byłaby sobą, gdyby po
prostu przyjęła pochwałę i grzecznie podziękowała. Zamiast tego udała, że
przemowa jej towarzysza nie zrobiła na niej żadnego wrażenia i rzekła z typową
dla siebie opryskliwością:
— Jak będziemy
tu tak stać, to zaraz zasadzki nie będzie sensu robić. Równie dobrze możemy im
od razu rzucić nasz nieśmiertelnik. Wyjdzie na to samo. Dlatego zamknij się i
rusz z łaski swojej tyłek. Sama sobie przecież nie poradzę!
— Aż tak ciężko
poprosić? To naprawdę nic nie kosztuje. Zresztą złość nie jest sposobem na
wszystko… Poza tym nie słyszałaś, że piękności szkodzi? — powiedział niewinnie.
— Ibiki, nie
przeginaj! Masz chyba jakieś zadanie, nie wiem, czy wiesz — warknęła Mitarashi
i zabrała się do roboty.
W tej jakże
miłej atmosferze mijały im kolejne minuty, które spędzili na przygotowywaniu
zasadzki. Morino zajął się instruowaniem klona Anko, jak ma ustawić
skomplikowaną barierę złożonej z ogromnej ilości wybuchowych notek. Ona
natomiast przyszykowała dla nieostrożnego chunina kilka bardzo ostrych i z
pewnością nieprzyjemnych niespodzianek.
Praca szła im
szybko, ale i tak ledwo udało im się zdążyć na czas. Chwilę po tym, jak dali
nura w pobliskie zarośla, zjawiło się dwóch dosyć młodych mężczyzn. Obaj mogli
mieć około dwudziestu pięciu, trzydziestu lat. Nie było wątpliwości, że są
braćmi. Ich głowy przyozdabiały charakterystyczne, pokręcone, czarne czupryny.
Ponadto nietypowa, ciemna karnacja i wydatne kości policzkowe wskazywały na
pokrewieństwo. Uwagę przyciągał również ich bardzo wysoki wzrost, którego nawet
Asuma mógłby im pozazdrościć. Pomimo tego ich ruchy nie były, jak mogłoby się
wydawać, ociężałe i niezdarne, lecz płynne i pełne wrodzonej gracji.
Gdy starszy z
shinobich, mający ręce związane za plecami, wykonał krok do przodu, poleciała w
jego kierunku salwa kunai. Jonin wykonał szybki skok w powietrze. Towarzyszący
mu ninja od razu poszedł w jego ślady, kiedy jedno z ostrzy przecięło lewy
rękaw jego płaszcza. Jednak i tam czekała na nich niespodzianka… Znikąd pojawił
się potężny pień, który zaszarżował prosto na nich. Obaj bruneci wykonali
zgrabny unik, odbijając się od chropowatej powierzchni drzewa, ale także i to
przewidziała dziewiętnastolatka. Nie wiedzieli nawet, że tym drobnym ruchem
przypieczętowali swój los.
Kiedy obaj
shinobi zeskoczyli z wdziękiem na ziemie, znaleźli się w zasięgu wybuchowej
niespodzianki jonina. Wystarczyło, że stopa mężczyzny ledwo musnęła stalową
linkę, by uruchomić zabójczy mechanizm. Chwilę potem po całej okolicy rozniósł
się potężny huk eksplozji. Anko doszła do wniosku, że Ibiki przeszedł tym razem
samego siebie. Wybuch wyrzucił w powietrze setki drobnych, aczkolwiek
nadzwyczaj niebezpiecznych odłamków drzew i skał. Ponadto gęsty, duszący dym
zmieszany z drobinkami piasku zasłonił wszystko wokół.
Gdy mgła lekko
opadła, odsłoniła szokujący widok. Tam, gdzie wcześniej był niekończący się
las, teraz znajdowała się zwykła polana z ogromny krater pośrodku. W centrum
dziury leżała natomiast dwójka skulonych postaci.
Mitarashi
kaszląc przeraźliwie podniosła się do siadu — fala uderzeniowa była tak silna,
że powaliła bez trudu ją i Morino na ziemię. Dziewczyna przetarła zakurzone
oczy i spróbowała wstać. Co prawda nogi trzęsły jej się z wysiłku, jakim było
utrzymanie równowagi, jednakże udało jej się dotrzeć do jedynego ocalałego
drzewa w zasięgu wzroku. Oparła się o pień starego dębu i zlustrowała ponownie
okolicę. Wyglądała jak pobojowisko po naprawdę dużej bitwie. Westchnęła ciężko,
a następnie postanowiła sprawdzić swój stan zdrowia. Okazało się, że na jej
ciele znajduje się kilka niegroźnych skaleczeń i siniaków. Oprócz tego w kostce
utkwił jej jeden z odłamków.
Po szybkich
oględzinach rozpoczęła poszukiwanie swego kompana. Nie musiała długo szukać, bo
już po niecałych dwóch minutach znalazła go zakopanego pod stertą ziemi. Kiedy
udało jej się w końcu wydobyć i docucić Ibikiego, razem ruszyli w dół krateru.
Zszedłszy po
stromym zboczu, stanęli przed dwójką leżących mężczyzn. Wyglądali fatalnie...
Zakurzone ubrania jeszcze tliły się na ich ciałach. Ponadto czarne, bujne włosy
posklejane były skrzepniętą krwią, a liczne skalne odłamki wbiły się głęboko w
ich ciemną skórę.
Anko zaczęła
poważnie zastanawiać się, czy aby na pewno obaj mężczyźni jeszcze żyją, gdy
nagle usłyszała stłumiony jęk. Sekundę później jedna z postaci poruszyła się i
spróbowała wstać, lecz skończyło się to fiaskiem. Był to starszy z braci, który
w końcu zrezygnował z dalszego ośmieszania się i po prostu kucnął. Skrzywił się
nieznacznie z powodu bólu, jaki wywołał ten drobny ruch. Chwilę potem jednak na
jego twarzy zagościł spokój, a usta wygięły się w złośliwym uśmiechu.
— No tak.
Podejrzewałem, że to ty, Ibiki. Muszę przyznać, że twoje pułapki rzeczywiście
zasługują na uznanie. Ich mroczna sława nie jest w żadnym stopniu przesadzona.
— Haha, mi też
miło cię widzieć, Eiken. — Jonin podszedł do rannego i postawił go na nogi. —
Ale nie czas teraz na wspominanie dawnych lat. Widzisz, ta młoda, piękna i
bardzo zniecierpliwiona dama stojąca za moimi plecami wyraźnie oczekuje, że
oddasz jej pewien drobny przedmiot. Chyba wiesz, co mam na myśli…
— Oczywiście.
Jakże mógłbym odmówić tak olśniewającej kobiecie? Poza tym mój brat i tak
został wykluczony z rozgrywki, gdy użyłem na nim ochronnego jutsu, które
pochłonęło większość tych twoich przeklętych płomieni.
— Wybacz, ale
nie miałem pojęcia, kto nas ściga.
— Mhm, zaraz mi
jeszcze powiesz, że jakbyś wiedział, to byś się bardziej powstrzymywał…
— Nie. Jakbym
wiedział, to zastawiłbym taką pułapkę, na którą twoje techniki ochronne i tak
by nie podziałały — zażartował Morino, a brunet wybuchnął radosnym śmiechem.
— Ekhem… Nie
przeszkadzajcie sobie. Poczekam — wycedziła przez zęby dziewczyna. — Przecież
nigdzie mi się nie śpieszy…
— Och, Anko!
Przepraszam — mruknął jonin. — Eiken, mógłbyś?
— Jasne —
odparł mężczyzna i po chwili wrócił z srebrnym łańcuszkiem. — Proszę bardzo,
szanowny panie — powiedział najbardziej ironicznym głosem, na jaki było go
stać. Następnie podał nieśmiertelnik koledze, robiąc przy tym lekko niezdarny,
uniżony ukłon. — Czy czegoś jeszcze potrzebujesz, panie?
— Dzięki, ale
nie, sługo.
— Rozumiem… A
ty nadobna pani?
— Nie, dziękuję.
— W takim
wypadku wybaczcie mi mili państwo, ale będę się zbierał. — Przerzucił brata
przez plecy, po czym uścisnął mocno Ibikiego i pocałował dłoń Anko na
pożegnanie. — Powodzenia! Trzymajcie się, spotkamy się na mecie! — wykrzyknął i
rozpłynął się w białej chmurze dymu.
— Nie… Nie
wiedziałam, że masz takich znajomych… — zaczęła, by przerwać niezręczną ciszę.
— Haha, a co?
Sądziłaś, że zadaję się z samymi ponurymi psychopatami, których ulubionym
zajęciem jest obdzieranie ze skóry więźniów?
— No… Tak jakby
— odpowiedziała pod nosem. — A z pewnością nie oczekiwałam zabawnego,
ironicznego dżentelmena…
— Eiken jest
specyficznym przypadkiem. Można by rzec, że nawet tragicznym, jeśli chodzi o
pewne kwestie…
— Uwierz mi,
naprawdę nie chcę wiedzieć… — rzuciła i pobiegła przez las, zostawiając
zmieszanego jonina daleko z tyłu.
Shuriken
zatoczył łuk i wbił się w drewno jakiś cal od zewnętrznego okręgu tarczy. Po
chwili w całym ogrodzie słychać było niezadowolone okrzyki blondyna. Ćwiczył
już dobrych kilka godzin, a dalej nie potrafił trafić w cel.
— Spróbuj
jeszcze raz — zaproponował znudzonym tonem Kakashi, nie podnosząc wzroku od
lektury.
Nie była
zbytnio ciekawa, w końcu czego można by się spodziewać po zwykłym, podrzędnym
romansie nieznanego autorstwa, nie miał jednak niczego lepszego do roboty. Anko
zdawała egzamin, a on, odkąd odszedł z ANBU, nie otrzymał jeszcze żadnej
wymagającej misji. Zaczynał już nawet powoli zastanawiać się, czy dobrze zrobił
wracając do pracy jonina.
— Może
następnym razem ci się uda — kontynuował. — Za bardzo skupiasz się na poprawnym
zamachu, ignorując przy tym wszystko pozostałe. Tuż przed rzutem musisz
usztywnić nadgarstek. Inaczej nigdy nie trafisz tam, gdzie będziesz chciał.
— Tato… Wiem,
ale… to nie takie łatwe! — oburzył się zdenerwowany czterolatek.
— A czy ktoś
mówił, że będzie łatwo? Naruto, jeśli nie będziesz próbować, to w życiu się tego
nie nauczysz, a zapewniam cię, że umiejętność rzucania shurikenami w zawodzie
ninjy jest niezbędna.
Młody Uzumaki
tylko się skrzywił i posłał niedbałym ruchem kolejną srebrną gwiazdkę w tarcze.
Niestety i tym razem broń minęła cel i wylądowała w krzakach.
Hatake
westchnął ciężko i spojrzał na przyszywanego syna, który był niemal identyczną
kopią Minato. Sterczące na wszystkie strony złociste włosy, oczy w kolorze
bezchmurnego nieba i radosny, goszczący niemal przez cały czas na twarzy,
promienny uśmiech. Ale nie tylko wygląd odziedziczył po ojcu. Kakashi już teraz
dostrzegał w chłopcu niezwykły potencjał i determinację. Również jego marzenia
były takie same jak u młodego Namikaze i Kushiny. Pozycja hokage… Tak,
bezwątpienia chłopak obdarzony był niemałą wolą ognia.
— Ej! Tato!
Widziałeś?! — zawołał Naruto, gdy jeden z shurikenów ze świstem pokonał
odległość dzielącą go od pnia i drasnął obręcz tarczy.
— Oczywiście,
fantastycznie ci idzie. Jeszcze chwila, a staniesz się mistrzem w rzutach! —
zapewnił go ze śmiechem Kakashi.
— Kapitanie!
Kapitanie, wybacz, że cię niepokoję, ale to nie może czekać — wysapał „Ryś”,
który zmaterializował się koło zaskoczonego jonina.
— Ryuki? Co się
stało? Nie powinieneś być teraz na stadionie i pilnować porządku podczas turnieju?
— Trzeci dał mi
inną misję, ale nieważne. Powiem wprost, Narumi zniknęła…
— CO?! — ryknął
Hatake tak głośno, że Naruto spojrzał się w ich kierunku ze zdziwieniem.
Kiedy jednak
zobaczył z kim rozmawia Kakashi, uśmiechnął się radośnie i pomachał Ryukiemu
ręką.
— Jak to
zniknęła?! Co się stało? — dodał ciszej jonin.
— Niestety nie
wiem za wiele — wymamrotał Iseki, pozdrawiając przy tym blondyna skinieniem
głowy. — Jeden z ANBU, który miał ją zmienić, zastał w umówionym miejscu
jedynie puste pole bitwy. Wszędzie było widać ślady po zaciętej walce. Dziury w
ziemi, przewalone drzewa i kawałki, jak to określił, „dziwnego, czarnego
minerału”...
— Niech zgadnę…
Czyżby eter?
— Najpewniej
tak... Byłem akurat u Hokage zdać raport z poprzedniej misji, gdy go spotkałem.
Jako, że byłem wolny, to Czcigodny kazał mi ją jak najszybciej odszukać.
Pozwolił mi wziąć „trzech ludzi znających się na swoim fachu”… Tylko że wszyscy
członkowie ANBU albo mają jakieś zadanie poza wioską, albo zajmują się kontrolą
egzaminów. Dlatego… Dlatego Kapitanie, jeśli znasz kogoś, kto obecnie nie jest
zajęty, to…
— Idę z tobą —
przerwał mu Hatake. — Poza tym nie jestem już twoim kapitanem, więc proszę cię
Ryuki, nie nazywaj mnie tak.
— Heh, i tak
dobrze wiesz KAPITANIE, że nigdy z tego nie zrezygnuję — powiedział rozbawiony
członek ANBU, akcentując wyraźnie słowo określające rangę młodszego mężczyzny.
— Ale co w takim razie z Naruto? — spytał zatroskanym głosem.
— Nie martw się
o niego — rzucił Kakashi, po czym zagwizdał dwukrotnie. Chwilę później stanęła
przed nim dwójka shinobich w drewnianych maskach. — Orzeł, Sęp, pilnujcie go
przez cały czas — zwrócił się białowłosy do nowo przybyłych. — Nie wiem jak
Anko, ale ja powinienem wrócić w przeciągu dwóch, trzech dni. Obojętnie, co by
się nie działo, nie wolno wam spuścić go z oczu, jasne?
— Tak jest!
— A jeśli coś
mu się stanie, to dopilnuję, że pożegnacie się na zawsze z karierą ninja. Mam
nadzieję, że weźmiecie to sobie do serca i przyłożycie się… — Obdarzył
zamaskowanych mężczyzn nieprzychylnym spojrzeniem i powiedział — Idźcie już. W
miarę możliwości starajcie się działać z ukrycia.
Kiedy skończył,
obaj shinobi skłonili się i zniknęli im z pola widzenia.
— Hoho,
Kapitanie. Nie za ostro ich potraktowałeś?
— Ryuki, byłbym
ci wdzięczny, gdybyś przestał kwestionować moje metody pracy — wycedził przez
zęby jonin.
— Ja? Jakże bym
śmiał je kwestionować, Kapitanie! Nigdy w życiu! — zawołał poważnie Iseki.
— Ech… Zaczynam
żałować, że się zgodziłem na tą misję… Naruto! Chodź tu na chwilę!
Czterolatek
obrócił się na pięcie i natychmiast ruszył biegiem w ich stronę.
— Wujek Ryuki!
— krzyknął chłopczyk, wieszając się mężczyźnie na szyi. — Widziałeś mój ostatni
rzut?! Prawie trafiłem w tarcze!
— Oczywiście,
oczywiście. Gratulacje mały! Jak tak dalej pójdzie, to za niedługo będziesz
lepszy od Kakashiego — odparł radośnie Iseki, posyłając białowłosemu złośliwy
uśmiech.
— Taa, w końcu
już dawno przerosłeś Wujka, Naruto. Przy jego celności jest cud, jeśli shuriken
draśnie obręcz — rzucił jonin.
W odpowiedzi
otrzymał wyjątkowo nieprzychylne spojrzenie członka ANBU. Nie przejmując się
tym zbytnio, Hatake kontynuował:
— Ale do
rzeczy. Naruto, nie będzie mnie przez kilka dni. Idę razem z Ryukim na misję i
nie wiem, kiedy dokładnie wrócę. Zostaniesz więc z Pakunem i Bisuke. Postaraj się w miarę możliwości
nie ruszać z domu, dobrze?
— Mhm — mruknął
Uzumaki, myślami krążąc wokół planów na najbliższe dni.
— Jakby
czegokolwiek ci brakowało, wyślij Pakkuna do cioci Kurenai bądź Hokage. Oni z
pewnością ci pomogą. A, i Naruto! Gdy mnie nie będzie, nie denerwuj obywateli,
nie maluj po pomnikach, nie zaczepiaj strażników… Jednym słowem: spróbuj nie
wpakować się w żadne tarapaty, bo tym razem nie będę mógł cię ochronić przed
konsekwencjami, jasne?
— Tak, tato —
burknął pod nosem chłopczyk, tłumiąc ziewnięcie.
— Ech… Naruto.
To ważne… Obiecujesz, że będziesz na siebie uważał? Że nie będziesz bawił się
bronią podczas mojej nieobecności?
— Tak, tak,
obiecuję…
— Dobrze.
Niestety musimy ruszać. Trzymaj się synku — rzucił na pożegnanie, tarmosząc
złocistą czuprynę czterolatka.
— Na razie
mały! — zawołał Ryuki, by po chwili zniknąć razem z białowłosym w kłębach
gęstego dymu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po około
piętnastu minutach stanęli przed sporym szyldem w kształcie szarego kowadła.
Kolorowy napis na tabliczce głosił: „Kuźnia Wioski Liścia — najlepsza stal w
całym Kraju Ognia”. Shinobi spojrzeli na siebie i, przeczytawszy tekst na
drzwiach: „Otwarte”, weszli do środka. Na starcie przywitał ich
denerwująco głośny dźwięk dzwonka. Wnętrze pomieszczenia było urządzone
prawdziwie po spartańsku. Większość miejsca zajmowała spora lada, na której
leżały rozmaite bronie. Pod ścianami natomiast znajdowały się potężne,
prostopadłościenne gabloty, w których ukryte były najbardziej wartościowe eksponaty
kowala. Wszystko było tutaj jednak proste i na miejscu. Nigdzie nie dostrzegli
za to żadnych zdobień. Od razu widać było, że Daisuke stawia raczej na
praktyczność, a nie bogactwo czy luksus.
Kakashi
rozejrzawszy się po pomieszczeniu, podszedł do biurka i zadzwonił małym
dzwoneczkiem. Zza zaplecza natychmiast rozległy się jakieś odgłosy świadczące o
obecności właściciela.
— Już idę! —
krzyknął i przestawił jakąś ciężką skrzynię.
Chwilę potem
dotarł do ich uszu przeraźliwy huk spadającej tony żelastwa.
— Daisuke?!
— Ej, Daisuke!
Wszystko w porządku?! — zawołał Kakashi, przeskakując ladę i biegnąc w stronę
zaplecza.
— Kurwa mać!
Moja noga! — zawył kowal, skręcając się z bólu. — Kakashi?! To ty?! Stary,
mógłbyś mi pomóc? Nie potrafię tego podnieść.
— Oczywiście,
poczekaj chwilkę. Ryuki! Chodź tu! — Hatake przywołał przyjaciela. Po kilku
sekundach w drzwiach stanął fioletowowłosy mężczyzna.
— Rany!
Daisuke, nieźle żeś się urządził! To co Kapitanie, na trzy?
— Ok, raz… dwa…
trzy!
Na sygnał obaj
shinobi z trudem podnieśli przewróconą szafkę na tyle, by kowal mógł wysunąć
przygniecioną nogę.
— Dzięki —
wyjęczał, z grymasem badając bolącą część ciała. — Cholerna szafa. Już dawno
miałem coś z nią zrobić… Gdyby nie wy, to najpewniej czekałaby mnie noc spędzona
na podłodze. Jeszcze raz wielkie dzięki! A tak właściwie to…, po co
przyszliście?
— Nie ma
sprawy… Mamy do ciebie pewną prośbę…
— Hm? Kontynuuj
Kakashi — powiedział z uśmiechem, wykonując zachęcający ruch dłonią.
— Nie spodoba
ci się to… Chcielibyśmy cię poprosić, abyś wziął razem z nami udział w pewnej…
misji… — Białowłosy urwał, widząc wyraźnie, jak z twarzy kowala powoli znika
uśmiech i przemienia się w gniew.
— Nie! Dobrze
wiesz, że skończyłem z tym! Nie, Kakashi! Nie możesz mnie o to prosić. Wszystko
tylko nie to!
— Ale Dai,
zrozum! Potrzebujemy cię! Dziewczyna z mojej byłej drużyny została porwana!
Sami nie damy sobie rady! Poza tym potrzebny nam medyk! Obiecuję ci, że już
nigdy więcej niczego nie będę od ciebie wymagał, ale proszę cię, zgódź się!
Rozumiem, że to dla ciebie ciężkie, jednak jesteś mi i Ryukiemu to winien, nie
zapominaj o tym.
— Dobrze o tym
wiem… — burknął. — Ale… wiesz przecież, co mnie skłoniło do tej decyzji… Nie…
nie jestem w stanie wam pomóc… Naprawdę… Musisz poprosić kogoś innego…
— Nie mamy na
to czasu... W takim wypadku będziemy musieli jakoś sami sobie dać radę. No cóż…
do zobaczenia później, Dai.
— Na razie
stary — orzekł smutno Iseki i podszedł do wyjścia. — Kapitanie, ruszajmy w
końcu.
— Tak, tak. Już
idziemy — mruknął białowłosy i zatrzasnął za sobą drzwi. — Ten ninja mówił, że
gdzie znalazł to pole bitwy?
— Emm… Na…
północny—wschód. Tak…, na pewno na północny—wschód stąd.
— W takim razie
chodźmy!
Niedługo potem
stanęli przed główną bramą wioski. Odkąd Kakashi pamiętał, zawsze tłoczyły się
tu tłumy kupców i grajków ulicznych pragnących dorobić się kilku monet. Tym
razem nie było inaczej. Wszędzie rozstawiono wielkie stragany z broniom,
owocami czy tandetnymi zabawkami. Ponadto, gdzie by nie spojrzeć, widać było
artystów ubranych w kolorowe stroje, wykonujących przeróżne akrobacje.
Kibicowali im i nagradzali brawami roześmiani obywatele Konohy. Po chwili
dołączyli się do nich nędzni muzycy, którzy próbowali aktualnie grać jakąś
pokrzepiającą melodię. Nie została ona jednak przyjęta pozytywnie, przez co
instrumentaliści musieli w błyskawicznym tempie ewakuować się z rynku, unikając
przy tym lecących w ich stronę dopiero co zakupionych pomidorów.
— Stójcieee!
Kakashiii! Ryukiii!
Obaj mężczyźni
jednocześnie obrócili się zaskoczeni.
— Poczekajcie
na mnieee! — wrzasnął Daisuke, zmniejszając dzielącą ich odległość. — Idę z
wami!
— Dai?!
Dlaczego? Przecież mówiłeś…
— Pff, chyba
nie sądzisz, że puściłbym was samych. Ktoś w końcu musi leczyć takie ofiary
losu jak wy — powiedział zgryźliwie Ozaki.
— Och, jaki ty
jesteś troskliwy. Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili. Tyle czasu bez twoich
besztów… — odparł Ryuki.
— Dzięki, że
się jednak zgodziłeś… Masz wszystko? Możemy jeszcze po coś podskoczyć, jak co…
— Nie trzeba. W
przeciwieństwie do naszego… ekhm… genialnego towarzysza, ja nie zapominam o
swoich rzeczach — rzucił zjadliwie i wyciągnął zza pazuchy kaburę z bronią.
— Przecież to…
Skąd ty…? — zapytał zszokowany Ryuki, krążąc ręką w okolicy lewego biodra,
gdzie teoretycznie powinna znajdować się sakiewka z narzędziami walki. — Kiedy?
— Gdy razem z
Kakashim zsuwałeś ze mnie potwornie ciężką szafkę. Nawet nie zauważyłeś, jak
ten wytarty pasek przeciął się o coś ostrego. Znalazłem to dopiero po waszym
wyjściu i uznałem, że może ci się przydać. A tak przy okazji naprawiłem…
— Dzi—Dzięki,
Daisuke.
— Nie ma za co…
— Jeśli to
wszystko, to ruszajmy w końcu! Nie chcę wam nic mówić, ale mamy misję do
wykonania… — wycedził zdenerwowany Hatake.
— Już, już,
Kapitanie. Tylko spokojnie — powiedział z uśmiechem Iseki i wybiegł poza mury
Konohy.
— I co? Widzisz
coś w tych wgnieceniach? — spytał Ozaki bez większego zainteresowania.
— Daj mi chwilę
— odwarknął „Ryś” i ponownie zaczął badać rozkopaną ziemię.
— Nie wierzę.
Nasz etatowy tropiciel nie potrafi rozróżnić śladów. Do czego to doszło?!
— Zamknij się,
Dai! — syknął Ryuki, posyłając mężczyźnie miażdżące spojrzenie.
— Hoho, komuś
skończyły się cięte riposty…
— Daisuke —
upomniał przyjaciela białowłosy. — Ej, Ryuki! Spójrz na to. — Wskazał członkowi
ANBU niewielkie zagłębienie w trawie. — Jak sądzisz, ilu było napastników?
— Dwóch —
odparł bez zastanowienia Iseki. — Tylko z jakiegoś dziwnego powodu ten tutaj
nie walczył. Po prostu obserwował…
— Dziwne… —
mruknął pod nosem Kakashi, wstając. Przeszedł ostrożnie do kolejnego niemal
niezauważalnego dołka. — Tutaj jego kroki stały się mniej pewne… Śpieszył się,
przez co naciskał mocniej na trawę. Ponadto szedł tyłem… jakby czegoś się bał…
Zresztą, to bez znaczenia teraz… Jesteś pewny, że to ona walczyła?
— Nie mam
żadnych wątpliwości. A oto dowód. — Podniósł długi, czarny włos leżący w
chaszczach. — Jest tu cała masa innych przedmiotów potwierdzających tę tezę,
lecz nie będę ich teraz szukał, bo mija się to z celem. Pozwól, że spróbuję
ustalić, w którą stronę udali się owi porywacze.
— Rozumiem, że
przyda nam się małe wsparcie — wymamrotał jonin i ugryzł się w kciuk. Następnie
wykonał kilka pieczęci i zawołał — Kuchiyose no Jutsu! — Sekundę później koło
niego pojawiło się sześć psów. — Shiba, Akino, Guruko, Uhei, Urushi, Bull, wytropcie ją. — Podstawił im pod
nosy urwany kawałek tkaniny, jaką „Ryś” znalazł w wyjątkowo bujnych
krzakach.
— Już się robi,
szefie! — wyszczekał Shiba, stając się tymczasowo przywódcą grupy.
Gdy przydzielił
im odpowiednie zadania, ninkeny szybko rozbiegły się po całej łące w
poszukiwaniu choćby cienia zapachu tkaniny.
— Tędy! —
krzyknął po minucie Iseki.
— Jesteś
pewien, że nie jest to żaden fałszywy trop? — spytał ostrożnie Hatake, szukając
potwierdzenia u swoich małych towarzyszy.
— Kapitanie, od
kiedy to zacząłeś wątpić w moje umiejętności? — zagadnął fioletowowłosy z
uśmiechem. — I tak, to na pewno jest dobra droga.
— Skoro tak
mówisz… Ruszajmy więc! Akino, Uhei, Guruko! Jeśli zapach się rozdzieli,
podążcie za nim. Gdybyście niczego nie znaleźli, po prostu wróćcie do Konohy.
— Ok, szefie!
Mężczyzna
odziany w czarny niczym mrok płaszcz siedział na dachu dawnego posterunku
granicznego i wpatrywał się bez cienia zainteresowania w drewnianą konstrukcję.
Sądząc po ilości drobnych dziurek, już dawno temu dobrały się do niej korniki.
Ponadto belki były słabe i zbutwiałe wskutek ciągłych, ulewnych deszczy. To
cud, że jeszcze nie zapadły się pod moim ciężarem… — pomyślał, lecz
pozostał w tym samym miejscu. I tak za chwilę będzie musiał na nowo rozpocząć
męczącą podróż. Ósma trzydzieści trzy. Jeszcze tylko dwadzieścia sześć i pół
minuty odpoczynku… Gdzie ty do diabła jesteś, Toshiro?! Jego wzrok
ponownie skupił się na sklepieniu stróżówki. Po jej niepewnej powierzchni
wędrowały ospale czerwone mrówki w poszukiwaniu pokarmu. Zupełnie nieświadome
ryzyka zmierzały w kierunku jakieś koloni żuków. Niedługo potem rozpoczęła się
krucjata na nie zdające sobie z niczego sprawy owady społeczne. Rozgorzała
okropna walka, którą jednak szarowłosy zignorował. Zaczął usilnie wpatrywać się
w odległe pnie drzew, próbując wypatrzyć zarys męskiej sylwetki. Nie
zauważywszy niczego ciekawego, zerknął w niebo. Ostry błysk słońca poraził
momentalnie jego nieprzyzwyczajone do światła oczy. Przymknął instynktownie
powieki, rozkoszując się ciepłem jasnych promieni. Ósma czterdzieści siedem…
Nie spóźnij się, Uchiha! Odetchnął głęboko, wciągając poranne, rześkie
powietrze. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio wychodził z zatęchłej kryjówki
swojego mistrza. Chyba nigdy nie zrozumiem jego umiłowania do tych
podziemnych schronów. Ile można mieszkać w katakumbach?! W przeciwieństwie
do Orochimaru, Kabuto nie wiedział nic złego w przebywaniu na świeżym
powietrzu. Od dziecka uwielbiał żyć na łonie natury. Raz nawet próbował skłonić
do tego sannina. Do dziś boleśnie odczuwał przykre konsekwencje tego pomysłu. Zostało
pięć minut… Cztery pięćdziesiąt pięć, cztery pięćdziesiąt cztery, cztery
pięćdziesiąt trzy… Ze znużeniem zaczął wpatrywać się w bitwę owadów.
Tymczasowo szala zwycięstwa przechylona była na stronę żuków. Powoli jednak
przewagę zaczęły zyskiwać liczniejsze mrówki. Okularnik ponownie westchnął. Co
ja do cholery robię?! Od dwudziestu minut obserwuję walkę robaków… Toshiro,
rusz tu z jaski swej swój szanowny tyłek! Zamknął na nowo oczy, a gdy je
znowu otworzył, ujrzał przedziwną scenę. Wokół czerwonych ciał mrówek leżały
bezgłowe tułowia żuków. Nieliczne niedobitki faraonek właśnie świętowały swoje
zwycięstwo, podnosząc wysoko w górę nowo nabyte trofea. Nie cieszyły się
jednakże zbyt długo. Po chwili ponownie wróciły do swoich normalnych,
codziennych zajęć.
— Widzę, że
bardzo pożytecznie spędzasz czas — powiedział zgryźliwie Toshiro, lądując na
dachu z ledwo słyszalnym stuknięciem. — I co? Dowiedziałeś się czegoś ciekawego
o koloni mrówek?
— A żebyś
wiedział! Poza tym to nie ja się spóźniłem!
— Owszem,
spóźniłem się, ale wydaje mi się, że TY od ponad pięciu minut powinieneś być w
drodze do kryjówki…
— Co? — Zerknął
na zegarek i jęknął. Brunet miał rację. Jak zawsze… — Ja… uznałem, że lepiej
zrobię… czekając na ciebie — odparł z wahaniem.
— Taa… jaasnee…
Nieważne zresztą, zbieraj się. Musimy się pośpieszyć, bo już wysłano za nami
pościg.
— ŻE JAK?! To
coś ty do cholery robił przez cały ten czas?! Przecież mówiłeś, że się nimi
zajmiesz! — ryknął skonfundowany Kabuto.
— Powiedzmy, że
nastąpiła drobna zmiana planów… — odpowiedział wymijająco Uchiha, przerzucając
przez ramię bezwładną Narumi.
— Spowodowana…?
— Nie musisz
wszystkiego wiedzieć — warknął ostrzegawczo mężczyzna. — Po prostu miałem taki
kaprys, jasne? — Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, zaczął przedzierać się
przez gęsty las.
Przez
zaciemniony zagajnik przedzierała się zgraja psów, szczekając donośnie. Tuż za
nimi w bezwzględnej ciszy podążały trzy postacie — Kakashi, Daisuke i Ryuki.
Pierwszy z nich w skupieniu szukał prawie niewidocznych gołym okiem śladów,
natomiast pozostała dwójka mierzyła się nieprzychylnymi spojrzeniami. Iseki
dalej udawał obrażonego za ciągłe poniżanie i niedocenianie jego zdolności, a
kowal stwarzał pozory urażonego faktem, iż białowłosy zupełnie ignoruje ich
zachowanie.
— Przed nami —
przerwał niespodziewanie milczenie jeden z trójki psów. — Doganiamy ich!
I rzeczywiście
w oddali zamajaczy niewyraźne sylwetki ubranych w czarne płaszcze shinobich.
— Formacja C!
Daisuke, wiesz, co robić! Postaraj się, aby jak najpóźniej wykryli twoją
obecność — zarządził Kakashi, po czym zwrócił się do członka ANBU. — Ryuki,
przyśpiesz tempo! Pokażmy im, kto tu tak naprawdę, na kogo, poluje.
— Jasne, Kapitanie!
— zawołał uradowany, formując pieczęcie. Po chwili jego prędkość poruszania
znacząco wzrosła dzięki żywiołowi wiatru. Ninja uśmiechnął się na pożegnanie do
towarzyszy, by zaraz potem pognać z niesamowitą szybkością do przodu.
— Dai, ruszaj!
Shiba, Bull, Urushi! Wracajcie do wioski, teraz już sobie poradzimy sami.
Wielkie dzięki za waszą pomoc! — powiedział Hatake, próbując dogonić
przyjaciela.
— Nie ma
sprawy, Kakashi. Jak co, to nas wezwij. Powodzenia! — odparł za resztę Shiba,
wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i pobiegł w kierunku Konohy.
Białowłosy
jonin rzucił ostatnie spojrzenie w stronę oddalających się ninkenów, a
następnie dotknął dłonią opaski i odsłonił lewe oko, które wiecznie jarzyło się
czerwienią.
Gdy w końcu
udało mu się dopędzić „Rysia”, trwała już zażarta bitwa. Hatake bez
zastanowienia sięgnął do kabury i posłał kunaia w plecy przeciwnika, z którym
walczył Iseki. Mężczyzna obrócił się momentalnie i leniwym ruchem odbił ostrze
w najbliższe zarośla.
— To-Toshiro? —
wyjąkał niepewnie białowłosy, ujrzawszy twarz wroga.
Uchiha przez te
cztery lata zmienił się nie do poznania. Ciemne włosy znacząco mu urosły i
teraz sięgały aż do szerokich i mocno umięśnionych ramion. Ponadto jego rysy
twarzy wyraźnie wyostrzyły się, co z kilkoma nowymi bliznami nadawało mu
dzikiego, niemal drapieżnego wyglądu. Jednak największą metamorfozę widać było
w pięknych, jasnoseledynowych oczach. Nie wiadomo gdzie zniknęła z nich cała
radość, która dawniej tak często tam gościła. Również pozostałe emocje zaginęły
bez śladu i ustąpiły wszechogarniającej pustce. Jakby stracił sens życia…
Toshiro w
odpowiedzi posłał w kierunku Kakashiego potężną kulę ognia, niszczącą wszystko,
co stanęło jej na drodze. Jonin instynktownie złożył znajome pieczęcie i
skontrował atak wodnym smokiem. Następnie skoczył w powietrze i wylądował koło
lekko zdyszanego, lecz jak zawsze uśmiechniętego, Ryukiego.
— Toshiro,
poddaj się! Nie masz szans wygrać z naszą dwójką! — krzyknął członek ANBU do
dawnego przyjaciela. — Dobrze wiesz, że to bezsensu!
Uchiha prychnął
i skumulował chakrę w prawej dłoni. Chwilę potem tuż nad powierzchnią jego
skóry zaczęły leniwie pełzać czarne błyskawice.
— Dalej
jesteście pewni, że macie ze mną szanse? — spytał z politowaniem w głosie, lecz
na jego twarzy przez cały czas widniała maska obojętności.
Hatake zaklął
pod nosem, a Ryuki, ujrzawszy przygotowaną przez renegata technikę, wykrzywił
usta w niezadowolonym grymasie. Obaj doskonale zdawali sobie sprawę, jak
niebezpieczna potrafi być Kuroi Kaminari (jap. Czarna Błyskawica) —
unikalna forma Raitona, którą Toshiro odkrył w młodości i przez te wszystkie
lata opanował do perfekcji.
— Poza tym
wspominaliście coś o tym, że macie przewagę liczebną… — powiedział spokojnie
Uchiha. — Przykro mi to mówić, ale i tu nie macie racji…
Po tych słowach
z cienia wyszedł zamaskowany nastoletni chłopak niewiele młodszy od Kakashiego.
— Nie chce was
zabijać… — ciągnął dziwnym głosem. — Wracajcie do Wioski. Powiedźcie
Hiruzenowi, że wasza misja się nie powiodła. Że nie udało się wam nas dogonić…
— Haha, kiedy
stałeś się tak dowcipny? — odrzekł rozbawiony Iseki. — Zapewniam cię, że nie
wrócimy do Wioski sami… Gdzie jest Narumi?
— Doskonale
wiesz, że jej wam nie oddam — odparł brunet znudzonym tonem.
— W takim
wypadku wyciągnę to z ciebie siłą…, ZDRAJCO! — krzyknął fioletowowłosy i rzucił
się przed siebie.
— Nie, Ryuki!
Stój! — zwołał Hatake, ale było już za późno.
„Ryś” uformował
w biegu pieczęcie, by następnie posłać w kierunku dawnego przyjaciela silną
trąbę powietrzną. Fala pomknęła szybko naprzód, zmiatając po drodze kawałki
skał i drzew. Brunet jednak z łatwością wykonał zgrabny unik i od razu
wyprowadził kontratak. Wodny tygrys ulepszony Czarną Błyskawicą zaatakował
odsłoniętego Ryukiego. Iseki w ostatniej chwili spróbował odeprzeć uderzenie,
lecz zareagował za późno. Siła ciosu była tak potężna, że zwaliła mężczyznę z
nóg, pozbawiając przy okazji tchu. Poszkodowany potrzebował kilku cennych
sekund, by pozbierać się z klęczek. O kilka za dużo… Nie wiadomo, kiedy przy
fioletowowłosym pojawił się nagle Toshiro.
— Mówiłem,
żebyś się poddał, póki była na to okazja — wysyczał mu do ucha, a następnie
wymierzył w jego brzuch potężnego kopniaka. „Ryś” stęknął głośno i
instynktownie zasłonił rękami głowę, zmniejszając tym samym obrażenia do
minimum. Uchiha niezmordowanie okładał go przez dobre kilka minut, a każde z
uderzeń było mocniejsze od poprzedniego. Gdy skończył, Iseki, oprócz setek
siniaków, nabawił się złamanych trzech żeber, rozciętej wargi i łuku brwiowego
oraz co najmniej jednego krwotoku wewnętrznego.
— Khe, khe… Cóż
za pokaz… khe… rycerskości — powiedział z ledwością Ryuki, kaszląc co chwilę
krwią. — Kopać leżącego… Khe… Zaprawdę… klan Uchiha ma się czym szczycić… —
Splunął swojemu prześladowcy czerwoną flegmą pod nogi. — I co…? Jesteś dumny z
siebie, zdrajco?
Toshiro
zacisnął ze złości pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie, lecz, gdy
przemówił, w jego głosie nie słychać było gniewu.
— Mógłbym cię
teraz bez żadnego problemu zabić. Samemu dostarczyłeś mi miliona powodów, żeby
to zrobić. Jednak… masz rację. — Uchiha pochylił się ku niemu tak, że jego usta
znajdowały się na wysokości twarzy członka ANBU. — Tak, jestem zdrajcą.
Dupkiem, który porzucił swój klan i wioskę, mordując wcześniej „niewinnych”
ludzi. Kryminalistą, który zabijał niejednokrotnie z zimną krwią. Człowiekiem
pozbawionym honoru i wszelkiej godności. Jednym słowem, osobą z pogranicza
marginesu społecznego. Zwykłym ścierwem. Ale, nawet ja, pomimo tych wszystkich
rzeczy, jakie przed chwilą powiedziałem, nie zabiłbym bez żadnych skrupułów
mojego najbliższego przyjaciela. Jesteś dla mnie jak brat, Ryuki. Ideał, do
którego próbuję dążyć, lecz nie zawsze mi to wychodzi. Dlatego też oszczędzę
cię, choć wiem, że i tak nic to nie zmieni. Dalej będziesz mnie uważał za
śmiecia…, zdrajcę... Kiedyś jednak przekonasz się, że nie wszystko jest takie,
jakie wydaje się być na początku… — Powoli wstał z klęczek i otrzepał spodnie.
— Przestań
pieprzyć — warknął Iseki i podniósł się do pozycji półsiedzącej. — Gdzie ona
jest?! Gadaj, Toshiro! — Wsparł się na kolanie i z trudem stanął na nogach,
trzymając się jedną ręką za brzuch.
— Ech… Nigdy
nie wiesz, kiedy należy odpuścić, Ryuki… A wydawało mi się, że dostałeś już
wystarczającą nauczkę — westchnął ostentacyjnie, krzyżując ręce na piersi.
— Gdzie jest
Narumi?! — Nie ustępował „Ryś”. Wysunął z pochwy tanto i chwiejnym krokiem
ruszył w stronę przeciwnika.
— Ryuki, to
bezsensu. Wiesz dobrze, że przegrasz. Poza tym, chyba nie liczysz na to, że tak
po prostu ci powiem, gdzie jest dziewczyna.
— To się
jeszcze okaże! — zawołał, po czym, nie zważając na ból, pokonał w ekspresowym
tempie dzielącą ich odległość.
Skoncentrował
chakrę w sztylecie i po chwili skrzyżował broń z kataną Uchihy. Powietrze
przeciął przeraźliwy zgrzyt stali uderzającej o stal. Ostrze tanto ześlizgnęło
się błyskawicznie po ostrej powierzchni metalu, krzesząc fontannę iskier,
które, magicznie migocząc, spadały powoli na ziemię. Obaj mężczyźni zaprali się
mocno stopami o ziemie i naciskali całą swoją siłą na oręż, próbując za wszelką
cenę wywrócić przeciwnika. Widząc, że nie przynosi to pożądanego rezultatu,
odskoczyli na bezpieczną odległość i prawie równocześnie posłali w swoim
kierunku jedno z dystansowych jutsu. Ognisty smok poleciał na spotkanie
ulepszonego wiatrem wodnego rekina. Ponownie po całym polu bitwy rozniosła się
gęsta, biała para wodna zmniejszająca widoczność niemal do zera.
Tymczasem po
drugiej stronie polany Hatake toczył zacięty pojedynek z szarowłosym ninją. Nie
był to łatwy przeciwnik, o czym boleśnie przekonały się jego sparaliżowane
mięśnie nóg. Chłopak za pomocą swojej nietypowej techniki, atakował układ
nerwowy oponenta. Wystarczyło jedynie delikatne klepnięcie, żeby wyłączyć z
walki daną kończynę na co najmniej kilka minut.
Kakashi uchylił
się w ostatniej chwili przed pięścią zamaskowanego shinobiego. Ten, nie dając
mu czasu na odpoczynek, od razu wyprowadził prawy sierpowy skierowany na głowę.
Białowłosy cudem uniknął ciosy, instynktownie pochylając głowę w lewą stronę.
Przewidując kolejny atak, w odpowiednim momencie kucnął i złapał za nadgarstek
wroga. Zamaskowany ninja skrzywił się i spróbował się uwolnić poprzez silne
kopnięcie. Hatake jednak skontrował bez większego problemu atak prawym przedramieniem.
Widząc, że szarowłosy szykuje się do ponownego natarcia, paraliżującą techniką,
wybił się w powietrze i, wykonując przewrót przez ramię wroga, znalazł się tuż
za jego plecami.
W tym samym
momencie na polu bitwy pojawił się Daisuke z nieprzytomną Narumi na rękach. Od
razu stworzył jedną własną replikę i przekazał jej ciało, a następnie rzucił
się w wir walki. Po chwili shinobiego z drewnianą maską otoczyła gęsta mgła.
Sekundę później nastąpił pierwszy cios. Wrogi ninja jęknął i zaczął obracać się
niespokojnie w białym dymie, próbując wypatrzyć niewidocznego przeciwnika. Jego
starania jednak z góry były skazane na porażkę. W odznace bezsilności skulił
się na ziemi i czekał aż skończy się ten potworny koszmar.
Zerknął kątem
oka na drugie pole bitwy, by sprawdzić, jak sobie radzi jego towarzysz.
Ujrzawszy nieprzeniknione, mlecznobiałe opary unoszące się niecałą stopę nad
ziemią, zaklął i aktywował Mangekyo Sharingana. Momentalnie jego ciało oplotła
czarna skorupa z chakry — Susanoo. Odwrócił się od swojego poprzedniego
przeciwnika i pobiegł w kierunku mgły.
— Ej! Toshiro!
Jeszcze z tobą nie skończyłem — wrzasnął Ryuki, posyłając w stronę dawnego
przyjaciela małą trąbę powietrzną.
Ta jednak nie
wyrządziła mu żadnej szkody, zatrzymując się na powłoce ochronnej z Susanoo.
Uchiha nawet nie spojrzał się w jego stronę, tylko uparcie gnał przed siebie.
Po chwili wparował w sam środek gęstego dymu, a następnie otoczył rannego
towarzysza podobną, złowrogą tarczą. Daisuke, który właśnie przygotowywał się
do zadania kolejnego ciosu, krzyknął zaskoczony i odbił się od czarnego
pancerzu pokrytego dodatkowo błyskawicami. Syknął i, łapiąc się za
sparaliżowaną dłoń, wyskoczył z mgły. Chwilę później za jego przykładem podążył
Hatake.
— Co TY tu
robisz? — syknął gniewnie Toshiro, patrząc nienawistnie na Ozakiego.
— A jak
myślisz? Nie sądziłem, że doczekam się dnia, w którym WIELKI Uchiha z geniusza
stanie się debilem — odparł jadowicie Daisuke.
— No tak,
morderca chociaż zawsze pozostanie mordercą. Obojętnie, ile razy by temu
zaprzeczał…
— Toshiro,
przecież wiesz, że to był wypadek — powiedział cicho białowłosy.
— Odezwał się
specjalista. Ty Kakashi w końcu opanowałeś sztukę „przypadkowego” zabijania do
perfekcji, co może potwierdzić sama Rin — odgryzł się brunet.
— Ty skurwielu!
— warknął ze złością Ryuki. — Czy do twojego tępego mózgu nie dociera, że oni
to zrobili nieumyślnie?! Poza tym śmierć Miny to tak samo twoja wina! Gdybyś
wtedy nie sprowokował Daia, to ona by dzisiaj żyła!
Toshiro
prychnął, lecz nie skomentował słów „Rysia”. Zamiast tego zerknął na
nieprzytomnego szarowłosego i szybko skalkulował w myślach swoje szanse na
wygraną. Niezadowolony z wyniku wykrzywił usta w grymasie, a następnie złapał,
nowo powstałą łapą z chakry, towarzysza i odwrócił się błyskawicznie na pięcie.
— Dzisiaj ci
daruję…, ale powiedz to jeszcze raz, a GWARANTUJĘ ci, że tego nie przeżyjesz… —
wycedził, po czym rozpłynął się w kłębach dymu.
Gdy zniknął,
cała trójka, jak na zawołanie, odetchnęła z wyraźną ulgą. Kakashi opadł
zmęczony na trawę, a Daisuke zaczął się pod nosem śmiać. Po chwili dołączył do
niego, będący w podejrzanie dobrym nastroju, Ryuki.
— Widzieliście…
heh… jego minę? — zapytał Iseki, próbując pohamować niekontrolowane wybuchy
śmiechu.
– Haha, mój
Boże, tak! To było piękne! „Gwarantuję ci, że tego nie przeżyjesz” — zacytował
uradowany Ozaki, idealnie naśladując wyprany z emocji ton Uchihy. — Prawie
padłem, jak to usłyszałem!
— Ryuki, Dai,
starczy — upomniał ich Kakashi. — Co z Narumi?
— Niestety nie
wiem — odpowiedział smętnie, a z jego twarzy momentalnie zniknął szeroki
uśmiech. — Chyba zapadła w śpiączkę… Nic nie mogę zrobić. Próbowałem już
naprawdę wszystkiego, jednak nie przyniosło to żadnego efektu… Przykro mi… Nie
potrafię jej obudzić...
— Ale… przecież
jesteś w końcu jednym z najlepszych medyków! — oburzył się fioletowowłosa,
trzymając się za pierś. — Na pewno dasz radę! Spróbuj jeszcze chociaż raz!
Teraz się uda!
— Ryuki,
odpuść. To nic nie da… — przerwał mu Hatake. — Rozumiem, Dai. Chciałbym cię
jeszcze o coś zapytać. Znasz może jakiś innych, wybitnych medyków, którzy
mogliby sobie z tym poradzić? To naprawdę ważne. Wystarczy mi tylko nazwisko…
— Hmm… Nie
wiem, czy on zechciałby wam w ogóle pomóc… W każdym razie nazywa się Jumonji.
Osamu Jumonji. Nie mam pojęcia, gdzie aktualnie przebywa, ale bardzo ciężko
będzie go wytropić. To strasznie tajemniczy człowiek. Nie lubi towarzystwa,
dlatego prowadzi raczej życie samotnika. Ostatnio widziałem go w Kraju
Błyskawic, lecz było to jakieś pięć lat temu, gdy kształciłem swoje
umiejętności lecznicze pod jego nadzorem.
— Znasz kogoś
jeszcze?
— Zawsze możesz
spróbować z Ślimaczą Księżniczką, jeśli wierzysz, że cię wysłucha.
— Spróbować nie
zaszkodzi… Dzięki, Dai. Dobra, zbieramy się. Ryuki, weź na razie Narumi, potem
się będziemy zamieniać. Ruszamy!
Ból — jej
najwierniejszy towarzysz — ostatnio nadzwyczaj często dawał o sobie znać. Nie
ustępował jej ani na krok. Nawet w nocy podstępnie zakradał się do prowizorycznego
namiotu i witał ją potwornymi zakwasami z samego rana. Nic przed nim było w
stanie umknąć. Czuła, jak całe jej ciało praktycznie pulsowało z bólu. Mimo to
pozwoliła sobie tylko na zaciśnięcie zębów i biegła dalej. Nie mogła pozwolić
sobie teraz na chwilę słabości. Nie po tym wszystkim, co przeszła.
Trzy dni
spędzone na arenie były istną katorgą. Ledwo co udało im się uciec przed jedną
grupą sojuszników, a trafiali na następną. Normalnie jakby ciążył nad nimi
jakiś zły fatum. Ogarnij się, babo! Skarciła się w myślach za takie
myślenie i, kręcąc z zażenowaniem głową, zaczęła studiować mapę. Według niej
powinni znajdować się zaledwie kilkaset metrów od punktu docelowego. W takim
wypadku gdzie jest to pieprzone jezioro?! Przecież to niemożliwe, żebym je
ominęła! Ono jest ogromne! Spojrzała z ukosa na stojącego obok niej
mężczyznę. Ten jedynie pokręcił głową i wzruszył leniwie ramionami. „Mnie
nie pytaj”. Taa… Wielkie dzięki, Ibiki. Pomocny jak zawsze… Uniosła oczy ku
niebiosom i wróciła do wcześniejszej czynności. Zielone, niebieskie i czarne
punkciki zaczęły jej skakać przed oczami, lecz starała się to dzielnie
ignorować. To tylko zmęczenie. Nic wielkiego. Już za chwilę będę mogła
wypocząć. Jeszcze tylko odrobina wysiłku… Przyjrzała się ponownie mapie, po
czym zlustrowała otoczenie. Nie, no… To nie może być pomyłka. Wszystko
pasuje. Nawet te skały się pokrywają… Więc… jeśli plan okolicy nie kłamie, to
powinnam aktualnie stać… w centrum słodkowodnego jeziora, …którego tu nie ma…
Gdzie ono do cholery jest?! Spokojnie, spokojnie. Nie panikuj! Anko, weź się w
garść. Dasz radę. To pewnie kolejna część, która ma sprawdzić, jak sobie radzę
w trudnych sytuacjach. Wdech…, wydech… Wdech…, wydech… Rozluźnij się, to nic
wielkiego. Tak na pewno ma być. Ta mapa musi dobrze pokazywać okolicę. Przecież
inaczej by mi jej nie dali…, …prawda…? Zachowaj spokój i przeanalizuj całą
sytuację. Znajduję się praktycznie na mecie. Głównym moim celem było zdobycie
wrogiego nieśmiertelnika, nie tracąc przy tym własnego, co też mi się udało.
Ten punkt więc możemy wykluczyć… Dostarczenie więźnia również odpada, bo to
także wykonałam… Więc pozostaje… pułapka? Nie, to nie to. Byłabym już dawno
martwa. Czyli to kolejny test… Ok, mogło być gorzej. Bez paniki, Anko. Tylko
bez paniki. Wdech, wydech, wdech, wydech. Myśl! Musi być jakieś wyjście! Ahhh!
Ibiki, dałbyś jakąś wskazówkę, a nie patrzysz się z wielkim zainteresowaniem w
niebo! A jakby to…
Z błyskiem w
oczach uformowała prostą pieczęć i krzyknęła:
— Kai!
Serce w
zdwojonym tempie obijało się o jej klatkę piersiową, przerywając śmiertelną
ciszę, jaka nastąpiła. Anko nasłuchiwała czujnie, czy aby na pewno nic się nie
wydarzyło. Gdy po pięciu minutach nie nastąpiła żadna zmiana, pokręciła
zrezygnowana głową i opadła bezsilnie na kolana. A raczej zrobiłaby to, gdyby
pod nią znajdowała się trawa. Woda niebezpiecznie chlupnęła, a Mitarashi
poczuła, że powoli zapada się w dół. Tonie. Kiedy płuca wypełniła jej słodka
ciecz, otrząsnęła się w końcu z szoku i zaczęła rozpaczliwie przebierać rękami
i nogami, byle tylko wypłynąć na powierzchnię i zaczerpnąć choć jeden haust
czystego powietrza. Dusząc się i krztusząc wspięła się ostatkiem sił na brzeg i
legła na ziemi. Już zapomniała, jak miłe to uczucie móc swobodnie oddychać.
— Tu jesteś!
Szukałem cię — powiedział na przywitanie Morino. — Widzę, że udało ci się
wreszcie odkryć, że to Genjutsu.
Anko obdarzyła
go nieprzychylnym spojrzeniem, ale nie skomentowała jego słów. Nie miała na to
sił…
— Wybacz, ale
twój „przerażający” wzrok na mnie nie działa, więc możesz sobie darować —
kontynuował Ibiki ze złośliwym uśmieszkiem.
— Och, zamknij
się w końcu — syknęła i wyciągnęła do niego dłoń.
Morino uniósł z
udawanym zdziwieniem brwi i spojrzał na nią pytająco.
— Coś się chyba
mówi…
— Proszę… —
powiedziała dla świętego spokoju Anko. Nie miała nawet energii, żeby wstać, a
co dopiero kłócić się z kimś takim jak on.
Jonin
uśmiechnął się lekko i złapał za jej wyciągniętą dłoń.
— I co, aż tak
ciężko poprosić? — zapytał niewinnie i postawił ją na nogi.
Siedział w
przesyconej ostrym zapachem środków dezynfekujących sali szpitalnej. Koło niego
na łóżku leżała niczego nieświadoma Narumi obleczona w białą pościel. Na
pobliskim stoliku znajdowała się przyniesiona przez niego książka oraz piękne
fioletowe kwiatki, tak nie pasujące do prostego, szklanego wazonu, w jakie
wsadziła je pielęgniarka.
Przeniósł wzrok
na nie do końca przysłonięte żaluzjami okno, przez które wpadały leniwie do
środka ostatnie promienie zachodzącego słońca. Gdzieś obok kapnęła kolejna
kropla dziwnego specyfiku wlanego do kroplówki. On jednak siedział obojętny na
to wszystko i rozmyślał o nieprzytomnej koleżance. Co by się stało, gdyby
przybyli trochę wcześniej? Czy ten tajemniczy, zamaskowany chłopak zdążyłby
podać Hamadzie nieznane pigułki? Niestety nigdy się tego nie dowie… Gdyby
chociaż mógł coś zrobić, aby ona wyzdrowiała. Cokolwiek… Lekarze jednak
powiedzieli mu wyraźnie, że na nic się nie przyda. „Trzeba czekać”. Tylko jak
on ma niby spokojnie czekać, nie wiedząc nawet, czy Narumi kiedykolwiek się
obudzi?! Łatwo im mówić…
— Ekhem. Mogę
wejść?
Z zamyślenia
wyrwał go zmęczony głos przywódcy wioski. Kakashi momentalnie wstał i skłonił
się sztywno, na co Hokage jedynie machnął ręką i usiadł na wolnym taborecie.
— Słyszałem, że
nasi medycy nie mają pojęcia, co robić, prawda? — zapytał, przyglądając się
badawczo twarzy białowłosego.
Ten niechętnie
skinął głową i odruchowo zacisnął dłonie w pięści.
— Kakashi, wiesz
dobrze, że nic nie możesz zrobić, aby poczuła się lepiej — kontynuował starszy
z mężczyzn. — Na razie jedyne, co potrzebuje Narumi, to spokój i duża ilość
odpoczynku. Nie zamartwiaj się. Wszystko będzie dobrze… — Pogładził delikatnie
wierzch dłoni dziewczyny. — To naprawdę silna kunoichi. Nie da się tak łatwo
pokonać. Płonie w niej prawdziwa wola ognia… Będzie walczyć do końca, zapewniam
cię… — rzekł, po czym wstał z krzesła i podszedł do okna. Oparł się o parapet i
wpatrzył w odległy krajobraz. — Gdy… go spotkałeś… — zaczął niepewnie — …bardzo
się zmienił…? Jest jakaś choćby minimalna szansa, że wróci? — Odwrócił się w
stronę dwudziestojednolatka, czekając z niecierpliwością na jego słowa.
— Trzeci… To
nie jest już ten sam człowiek… Toshiro…, którego znałem, a przynajmniej tak mi
się wydawało…, nigdy nie zdradziłby wioski. Zawsze wszystko robił tylko dla
niej, a nie dla własnego dobra… Teraz jednak, gdy go spotkałem… to była
zupełnie inna osoba. Nie wiadomo gdzie zniknęła cała radość z życia…, entuzjazm…,
została po nim pusta skorupa… Zatracił samego siebie… Wszystko, czym był…,
przekonania…, ideały… To wszystko znikło. On sam już nie wie, czego chce.
Pracuje dla Akatsuki, ale doskonale widzę, że nie sprawia mu to żadnej
przyjemności. Po prostu chce mieć jakiś cel, a oni mu go wyznaczają. Kiedy i to
się skończy, opuści ich i znowu zacznie się błąkać. Jest jak ślepiec, do
którego nikt nie chce wyciągnąć ręki, przez co musi radzić sobie sam. Podejmuje
rozmaite decyzje, jedne lepsze, drugie gorsze, ale zawsze podąża jakąś drogą. A
dokąd go to zaprowadzi, to się jeszcze okaże… — Wstał, uznawszy rozmowę za
skończoną. — Wybacz, Czcigodny, ale muszę wracać do Naruto.
— Ależ
oczywiście, oczywiście. Dziękuję ci za informacje. — Uśmiechnął się
dobroczynnie i powiedział. — No, ruszaj już. Na pewno nie może się doczekać
spotkania z tobą. Dopiero co ukończyła drugą część egzaminu, więc z pewnością
ma ci wiele do powiedzenia. — Mrugnął do niego i ponownie spojrzał na okno,
zostawiając Kakashiego ze zdziwieniem na twarzy.
Uchylił
delikatnie drzwi wejściowe i wślizgnął się do środka, po czym poszedł
niespiesznie w stronę kuchni. Jego bose stopy z kocią gracją dotykały drewnianej
podłogi, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Przekraczając próg do
sąsiedniego pomieszczenia, zawahał się na sekundę, lecz ruszył dalej. Zatrzymał
się dopiero kilka kroków przed odwróconą do niego plecami dziewczyną. Wziął
głęboki oddech i powiedział:
— Witaj, Anko.
Mitarashi
podskoczyła nieznacznie i błyskawicznym ruchem sięgnęła po, ociekający jeszcze
wodą, nóż kuchenny, a następnie posłała go w zaskoczonego przybysza. Ten złapał
w ostatniej chwili lecące ostrze i podniósł ręce w pokojowym geście.
— Ja też się
cieszę, że cię widzę, kochanie — skomentował, ostrożnie podchodząc bliżej.
— Kakashi?!
Cholera, przepraszam! — zawołała i przytuliła się do białowłosego mężczyzny. —
Ostatnimi czasy jestem… dosyć nerwowa… Tego jest za dużo… Egzamin, nieustanna
troska o Naruto, a teraz jeszcze TO — wyszeptała. — Czy to prawda? Czy ona już
naprawdę nigdy…? — urwała i pociągnęła nosem.
— Najpewniej
tak… Niestety nie wiedzą jak jej pomóc — burknął beznamiętnie, po czym zaczął
gładzić lewą dłonią plecy swojej dziewczyny.
— Och, Kakashi,
tak mi przykro! Dlaczego to zawsze musi dotykać ciebie?! Tyle już przeżyłeś…
Nie zasłużyłeś na taki los!
Hatake jedynie
wzruszył ramionami.
— Nikt się tym
faktem nie przejmuje, Anko. Życie nie jest sprawiedliwe, przekonałem się o tym
już dawno temu na własnej skórze. Gdyby tak nie było, nie ginęliby tacy
wspaniali ludzie, jak Minato-senesi czy też zupełnie niewinne osoby, podczas
gdy tchórze i inni śmiecie, jak ja, panoszą się po świecie i uporczywie
trzymają się życia.
— Nawet tak nie
mów. — Złożyła na jego spragnionych dotyku ustach czuły pocałunek i uśmiechnęła
się lekko. — Odkupiłeś wszystkie swoje winy i niepowodzenia już dawno temu,
walcząc przez ponad pół życia za Konohę i służąc radą Trzeciemu. Przestań się w
końcu za wszystko obwiniać, głuptasie!
Chciał coś
odpowiedzieć, jednakże fioletowowłosa przymknęła mu usta wskazującym palcem i
syknęła:
— A spróbuj mi
tu tylko polemizować! — I uznając temat za zakończony, ruszyła do ogrodu. —
Chodź z młodym do parku. Dobrze ci zrobi, jak wyjdziesz wreszcie z tej swojej
nory i spędzisz trochę czasu z synem.
— Niech ci
będzie — westchnął i, uznając, że nie ma sensu się sprzeczać, pomaszerował za
nią.
Plac zabaw —
jedno z miejsc, gdzie, obojętnie o której godzinie, zawsze można spotkać grupę
dzieci. Jedne z nich bawią się w berka, krzycząc na cały głos, inne okupują
zardzewiałe od dawna huśtawki, a jeszcze inne tarzają się w piaskownicy i
budują nietrwałe fortece. Tak było i tym razem. Jeden z nielicznych placów
zabaw w Wiosce Liścia, jak co dzień, oblężony był przez chmarę wrzeszczących,
małych potworów. Gdzie by nie spojrzeć, widać było młode, roześmiane twarze.
Największe ich skupisko znajdowało się w górnym rogu „placówki” przy jedynej
zjeżdżalni, gdzie właśnie i Naruto niepewnie zmierzał. Toczyła się tam jakaś
zażarta „dyskusja” pomiędzy czarnowłosym chłopczykiem z kolczastym kucykiem z
tyłu głowy a zarozumiałym blondynem i jego „bandą”.
— Jest
beznadziejny! To ON wiecznie psuje nam zabawę! — krzyczał pyszałek, wskazując
na grubaska, stojącego za plecami znudzonego bruneta.
— Zostaw
Chojiego w spokoju. To nie jego wina, że przegraliście. Gdybyś nie był takim
jełopem, który nawet na prostej drodze się wywraca, to byście wygrali — odparł
spokojnie Nara, wkładając ręce do kieszeni.
— Właśnie,
właśnie! Shikamaru dobrze mówi! Jak ci się coś nie podoba, to spadaj stąd! —
poparł kolegę Kiba.
Złotowłosy
prychnął głośno, obrócił się gwałtownie i z całą godnością, na jaką stać
rozpłakanego czterolatka, odszedł obrażony w stronę swoich rodziców.
— Shikamaru, co
to tak właściwie jest „jełop”? — spytał cicho Inuzuka, gdy blondyn oddalił się
na wystarczającą odległość.
Nara jedynie
westchnął i spojrzał się na niego z politowaniem.
Tymczasem młody
Uzumaki zbliżył się powoli do grupki dzieciaków i, uśmiechając się radośnie,
zawołał głośno:
— Hej! Jestem
Naruto, a wy?
Przyjaciele
spojrzeli ze zdziwieniem na siebie. Po chwili jednak brunet otrząsnął się i
wyciągnął rękę do nowo przybyłego.
— Shikamaru
Nara — powiedział, a następnie zaczął przedstawiać resztę członków grupy. — To
jest Akimichi Choji. — Wskazał na pulchnego chłopczyka, który skinął
nieznacznie głową. — A ten obok niego to Inuzuka Kiba — kontynuował.
— Cześć! —
przywitał się szatyn nazwany Kibą, posyłając Naruto łobuzerski uśmiech.
— Ej,
Shikamaru! O mnie zapomniałeś, co? — krzyknęła mała dziewczynka, zjechawszy z
niewielkiej zjeżdżalni. — Yamanaka Ino jestem. — Uścisnęła dłoń blondyna, po
czym zwróciła się do Nary. — Wymyśliłeś w końcu, co będziemy robić? Nie możemy
pobawić się w ninja, bo przecież jest nas za mało!
— Jaka ona jest
upierdliwa… — mruknął pod nosem, jednak na tyle głośno, że Naruto go usłyszał.
— Ech… pasują wam podchody? — zapytał z nadzieją w głosie.
— Jasne!
Świetny pomysł, Shikamaru! — wyraził swoją aprobatę Choji.
— Niech będą —
odrzekł obojętnie Kiba, wzruszając ramionami.
— Ujdzie —
burknęła dziewczynka łaskawym tonem, jakim zwykle szef zwraca się do swoich
podwładnych błagających go o podwyżkę.
— Pod…
Podcho-co? Co to w ogóle jest? — zadał inteligentne pytanie Naruto, patrząc z
niezrozumieniem w oczach na grupkę dzieci.
Nara westchnął
ciężko, lecz zaczął powoli tłumaczyć młodemu Uzumakiemu zasady gry.
Podniósł się
niechętnie z ławki, po czym mocno uścisnął na pożegnanie dłoń Shikaku.
Następnie skinął głową siedzącej koło męża Yoshino i razem z Anko zaczął przedzierać
się przez labirynt biegających wszędzie dzieci. Rozglądając się dookoła
przemieszczał się wolno w stronę przeciwległego, prowizorycznego ogrodzenia. W
pewnym momencie śmignęła mu przed oczami blond czupryna syna Czwartego Hokage.
Od razu skierował w tamtym kierunku swe kroki. Po chwili dostrzegł nieliczną
grupkę składającą się z pięciorga czterolatków.
— No dzieciaki,
koniec zabawy na dziś. Robi się późno, więc czas wracać do domu — zaczął, po
czym złapał Naruto za ramiona.
— Ale tatooo!
Jeszcze tylko pięć minut. Proszęęę — poprosił Uzumaki, patrząc błagalnie na
niego.
— Niestety nie
dzisiaj. Musimy już iść, dobrze wiesz.
— Ale…
— Naruto,
spotkasz się ze swoimi przyjaciółmi jeszcze nieraz — przerwała mu stanowczo
Anko. — A teraz naprawdę musimy się zbierać do domu. Pożegnaj się i chodźmy.
— Dobrze mamo…
— mruknął, po czym pobiegł do nowych kolegów.
~ Tydzień
później ~
W szybkim
tempie przemierzała wąskie uliczki Konohy, nie mogąc nacieszyć radością. Zdałam!
ZDAŁAM! JA zdałam!? Niemal przebiegła ostatnie kilkanaście metrów. Otwarła
z rozmachem naoliwioną furtkę i po chwili wparowała do środka rezydencji.
Zdjęła z pośpiechem buty i ruszyła do jego pokoju. Zapukała dwukrotnie i, nie
usłyszawszy żadnego dźwięku, weszła do pomieszczenia. Było puste. Jak zawsze
wszystko leżało tu na swoich wyznaczonych miejscach, nic nie walało się po
podłodze, a półek nie zdobiły duszące drobinki kurzu. To jest nienormalne —
pomyślała jak za każdym razem, gdy przebywała w tym pokoju. Wyszła czym
prędzej z idealnie posprzątanej sypialni Kakashiego i skierowała się w stronę
kuchni.
— Kakashi?! —
zawołała, lecz odpowiedziało jej jedynie głuche echo. — Kakashi! Jesteś tu?!
Pokonawszy
stosunkowo niewielką odległość, wmaszerowała do środka zaciemnionego
pomieszczenia. Od razu instynktownie zaczęła szukać przełącznika na ścianie.
Jej ręka niespokojnie błądziła po gładkiej, chłodnej powierzchni w poszukiwaniu
upragnionego przycisku. Nagle zamarła, trafiwszy dłonią na czyjąś twarz.
Odskoczyła z krzykiem i zaczęła gorączkowo przeczesywać kieszenie spodni w
poszukiwaniu broni. Natrafiła jednak tylko na lekko zużytą granatową frotkę
oraz parę drobnych monet. Ponownie dokonała dokładnej rewizji swoich rzeczy, lecz
znowu niczego nie znalazła. Musiało minąć aż kilka cennych sekund, aby
zorientowała się, że zostawiła przez swoją nieuwagę cały sprzęt w sali
egzaminacyjnej. Zaklęła pod nosem i wylądowała trochę nieudolnie, zawadzając
przypadkowo łokciem o rozgrzaną, wystającą patelnie. Syknęła, czym prędzej
odsuwając się od niebezpiecznego przedmiotu, tym samym uderzając w ścianę.
Poczuła jak coś za jej plecami cicho kliknęło i momentalnie poraziło ją
oślepiające, białe światło kilkudziesięciowatowej żarówki. Przysłoniła oczy
dłonią i przyjęła postawę obronną, czekając na atak. Nic się jednak nie działo.
Opuściła powoli rękę i na widok stojącej koło niej Kurenai zamrugała
kilkukrotnie.
— To wy? —
zapytała, dalej nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
— Gratulacje,
Anko! — krzyknęła starsza z dziewczyn i przytuliła zaskoczoną przyjaciółkę.
Po chwili do
winszowania Mitarashi przyłączyła się reszta tajemniczej grupki. Wśród niej
byli między innymi uradowani Yugao i Aoba.
— Jesteście
porąbani — mruknęła dziewiętnastolatka, jednakże uśmiechnęła się do nich
serdecznie. — Aoba, a co z tobą? Jak ci poszło?
— Heh,
spokojnie. Ja będę mieć egzamin dopiero za tydzień, więc nie ma się czym
przejmować — powiedział wesoło, szczerząc zęby.
— Będę trzymać
kciuki — zapewniła i zadała nurtujące ją pytanie, przyglądając się im badawczo.
— A tak właściwie, skąd wiedzieliście o wynikach?
Odpowiedział
jej jednak nie Yamashiro, a Kakashi, który nie wiadomo kiedy pojawił się w
salonie:
— Widzisz, tak
się składa, że posiadam pewne znajomości z kilkoma ważnymi osobami. Poznałaś
choćby Ibikiego, który był tak uprzejmy, że powiadomił mnie o tym wystarczająco
szybko, by urządzić tę małą niespodziankę. — Podszedł do nich i usiadł na
podłokietniku fotela, zajmowanego obecnie przez Ryukiego. — To co? Nie
sądzicie, że trzeba to jakoś uczcić? Czego się napijecie?
Goście,
zamówiwszy drinki, rozsiedli się wygodnie i zaczęli wypytywać nową joninkę o
jej wrażenia z całego testu. Ta odpowiadała chętnie na ich pytania, czasami
dorzucając nawet do historii jakiś ciekawy dowcip.
Sielski klimat
przerwało jednak nagłe, natarczywe pukanie tajemniczego przybysza. Naruto, jak
na zawołanie, zerwał się z miejsca i pobiegł do wejścia. Szybko pokonał niezbyt
szeroki korytarz. Następnie stanął na palcach i otworzył z trudem drzwi.
— Eee… Kim pan
jest? — zapytał zaintrygowany czterolatek, patrząc na nowego gościa.
Był to bardzo
wysoki mężczyzna, mierzący ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Miał
potężnie zbudowaną sylwetkę, która sprawiała, że jeszcze bardziej przypominał
umięśnionego atletę. Nosił krótką bródkę, która jednak dawno nie widziała
porządnych nożyczek. Podobnie było z potarganymi włosami. Po widocznych
wszędzie kołtunach można było podejrzewać, że ostatnio grzebień zagościł na
nich w ubiegłej epoce.
Brunet zgasił
papierosa i spojrzał w dół na dzieciaka plątającego mu się pod nogami. Wypuścił
ostatni raz z ust duszący dym i powiedział głębokim basem:
— Cześć, mały.
Jesteś Naruto, tak?
Brak reakcji.
— Zawołaj tatę,
dobrze? — ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na coraz bardziej przerażoną minę
blondyna. — Powiedz mu, że wrócił jego dawny przyjaciel.
Kap, kap,
kap…
Idzie wolno po
wąskiej, metalowej kładce, protestującej głośnym skrzypieniem na każdy jego
krok. Rozgląda się niepewnie dookoła i widzi otaczające go zewsząd wielkie,
szklane zbiorniki wypełnione prawie po samą krawędź dziwnym, zielonym płynem. W
niektórych nawet jeszcze ktoś siedzi… Prawie jak za dawnych lat…
Oczywiście większość „gości” to dzieci. Zawsze gościły tu dzieci. Odkąd
pamięta… Nie jest do już dla niego żaden szok. Nie budzi to w nim żadnych
niepotrzebnych uczuć, jak obrzydzenie do mistrza czy też zwykły, pospolity szok
i niedowierzanie, że ktokolwiek do czegoś takiego dopuścił. Po prostu to
codzienny widok. Rutyna. Jak słońce wstające dzień w dzień o świcie. Każdy by
się w końcu przyzwyczaił bez względu na to, jakby się na początku wypierał.
Podobno to
właśnie dzieci są najlepszym „materiałem” na eksperymenty. Ich młode komórki
wykazują niedoścignioną przyswajalność różnych czynników. Jedynym problemem
jest ich słaba wytrzymałość. Dlatego też potrzebna jest ciągła dostawa nowych
„składników”.
Kap, kap,
kap…
Kolejna dawka
śmiercionośnego „leku” dostała się do krwiobiegu niewinnej dziewczynki.
Pomyśleć, że znalazła się tu tylko z powodu swoich nieprzeciętnych umiejętności
genjutsu w tak młodym wieku. Kiedyś mogłaby zostać jedną z lepszych kunoichi w
swojej wiosce…
Czasami nawet
zastanawiał się, czyby ich nie uwolnić. Jakby jakiś głos zaginionego już dawno
temu sumienia odzywał się w jego głowie i szeptał do niego natarczywie,
proponując mu te głupie pomysły. Trzeźwy rozsądek jednak zawsze bezapelacyjnie
wygrywał.
Kap, kap,
kap…
Zamyka szybko
za sobą drzwi i ostrożnie zbliża się do stołu, za którym stoi jego mistrz.
Kłania się odruchowo i zatrzymuje się kilka metrów od odwróconej postaci. Smród
z tej odległości błyskawicznie dociera do jego nozdrzy, powodując odruchy wymiotne.
Smród rozkładającego się ciała…
Kap…, kap…,
kap…
Słyszy odległe
kapnie. W tym przeklętym budynku zawsze je słychać! Jakby przypominało o
sobie wszędzie, gdziekolwiek by się nie poszło. Niczym diabelski anioł stróż,
zapamiętujący wszystkie twoje przegrane.
— Mistrzu.
—
Przyprowadziłeś ją, Kabuto? — zapytał bez zbędnych ceregieli, nie odrywając się
od swojej pracy.
— Niestety nie.
Prawie niewidoczne
gołym okiem chwilowe zdenerwowanie, które od razu zostało zastąpione przez
zimne opanowanie.
— Jednak udało
mi się sprawić, że już się w życiu nie obudzi, Orochimaru-sama.
Nastąpiła cisza
przerywana regularnymi odgłosami cięcia jakieś kości.
— Ponadto
zdobyłem jej komórki. Powinny się przydać — kontynuował, a następnie wyjął zza
pazuchy słoik z kilkoma tkankami poprzedniego „obiektu do badań”.
Orochimaru
odwrócił się i spojrzał na szarowłosego. Po chwili przeniósł wzrok na pojemnik.
— Wyrzuć to —
rzekł w końcu, wracając do wcześniejszego zajęcia.
— Proszę?
—zapytał skonfundowany Kabuto.
— Wyrzuć to —
powtórzył starszy z mężczyzn. — To zdecydowanie za mała ilość, aby wykorzystać
je do czegokolwiek — wyjaśnił. — A teraz, jeśli nie masz nic do roboty, to
chociaż mi nie przeszkadzaj — syknął i przekroił z gniewem kość ramienną swojej
ofiary.
— Oczywiście,
Orochimaru-sama. Przepraszam — powiedział przy wyjściu i zamknął za sobą drzwi.
Gdy dotarł do
swojej komnaty, upewnił się, czy nikogo w pobliżu nie ma. Następnie ukląkł, po
czym zdjął pieczęć zabezpieczającą i podniósł poluzowaną deskę w podłodze.
Delikatnie wsunął do dziury słoiczek, uważając by nie rozbić pozostałych
pojemniczków, zawierających materiał DNA.
Na razie to
dalej za mało, by rozpocząć własne badania, lecz za niedługo powinno mi się
udać zgromadzić wystarczającą ilość materiałów. Jeszcze ten egocentryk zobaczy,
ile jestem wart!
Zaśmiał się
zadowolony z siebie i z uśmiechem szaleńca zaczął przysłuchiwać się cichemu
kapaniu kropel „leczących” substancji.
Kap, kap,
kap…
Kakaś i mały Dres |
Ibiki |
Daisuke Ozaki |
Witajcie po tej
okropnie długiej przerwie!
Wiem, wiem.
Obiecałam, że notka będzie w maju, a tu koniec czerwca :/. Naprawdę bardzo Was
za to przepraszam, ale miałam mnóstwo rzeczy do roboty. Najpierw egzaminy,
potem jakieś wyjazdy, bierzmowanie, a teraz koniec roku tuż, tuż, więc trzeba
było wyciągnąć oceny. Niestety, gdy znalazłam wreszcie trochę czasu, to jak na
złość wena zrobiła sobie wolne. No, ale co poradzić? Na siłę nie ma co pisać,
taka prawda. W każdym razie... Co do terminu następnego rozdziału, to nic nie
będę tym razem obiecywać, bo, jak dobrze zauważyliście, rzadko kiedy potrafię
pod tym względem dotrzymać słowa ;__:. Postaram się w miarę ogarnąć
wyjątkowego, wakacyjnego lenia i coś napisać, ale jak to wyjdzie, to zobaczymy
^^.
Szablon
zamierzam w najbliższym czasie zmienić, bo rzeczywiście to ciągłe
"podskakiwanie" strony jest nadzwyczaj wkurzające. Być może nawet
sama spróbuję go zrobić, jak tylko rozkminię, jak korzystać z tego tajemniczego
photoshopa. Anyway, wszystkie wskazówki i inne podpowiedzi byłby mile widziane
:).
A teraz wyjdę
do Was z takim małym zapytaniem. Co chcielibyście zmienić w tym blogu? Za mało
akcji? Opisy nawalają (to na pewno xD)? Piszcie w komentarzach lub na
Shoutboxie, który ostatnimi czasu zmarł śmiercią naturalną, bo nikt się nim nie
interesuje :P. Oczywiście biorę się za dokładną poprawę wcześniejszych
rozdziałów, które wyglądają tragicznie.
Dobra, kończę
przynudzać. Mam nadzieję, że się podobało i nie wyszedł z tego totalny szajs.
Pewnie zapomniałam wstawić całego stada przecinków, ale jak już wcześniej
pisałam, interpunkcja to nie moja dobra strona.
A, no właśnie!
Zapomniałabym! Zachęcam Was wszystkich oczywiście do odwiedzania tych
genialnych blogów, do których linki znajdują się po prawej stronie ^^.
Pozdrawiam
serdecznie i życzę radosnych i udanych wakacji!
willownight :*
P.S. Zakładka
"Bohaterowie" zostanie wkrótce odświeżona, więc take it easy ;).
Twoje opowiadanie ma bardzo ciekawą fabułę (miód na mą duszę). Styl pisania również jest niezły. Z miłą chęcią przeczytam następny rozdział, życzę dużo weny do kolejnych rozdziałów
OdpowiedzUsuńHej :D. Niezmiernie się cieszę, że ciągle pojawiają się nowe osoby, które zaglądają na tego bloga.
UsuńNad stylem cały czas pracuję, więc mam nadzieję, że od czasu prologu choć trochę się poprawił ^^.
Wielkie dzięki za komentarz i wenę, którą przyjmuję z otwartymi ramionami.
Pozdrawiam, willownight :*
niedawno trafiam na twojego błoga i ciężko mi się od niego oderwać. twoje rozdziały są bardzo ciekawe i dłuuugie :) nie mogę doczeka się kolejnego :)
OdpowiedzUsuńJej, dziękuję :*. No długie są, długie, ale mam nadzieję, że nie jest to zbyt uciążliwe ;). Niestety ostatnimi czasy wena znowu odmówiła współpracy :/. No cóż, postaram się zmobilizować i wreszcie zacząć pisać :).
UsuńJeszcze raz wielkie dzięki za komentarz.
Pozdrawiam i życzę radośnie spędzonych wakacji, willownight :*.
Rozdział przeczytany jakiś czas temu, ale jakoś się machnęłam i zapomniałam skomentować (czas to nadrobić!).
OdpowiedzUsuńOpowiadanie standardowo trzyma dobry poziom, trochę zaczyna mnie drażnić Toshiro (taki typowy Uchiha, nie lubię ich z zasady), ale za to wyborna ekipa towarzysząca głównym bohaterom rekompensuje to z nadwyżką, ciężko gości nie polubić.
Jak zawsze na tak, jeśli chodzi o "sielskie klimaty", przy których człowiek się rozpływa z uśmiechem na ustach i brak błędów - wszystko logiczne i na swoim miejscu, więc nawet przebijasz Kishimoto ;D
Ciekawa jestem co będzie dalej, czy biednej Narumi będzie dane spotkać Ślimaczą Księżniczkę, no i co się kryje za całą mhroczną częścią opowiadania.
Pozdrawiam, przesyłam wenę (mi chyba nie brakuję, bo nowe opowiadanie na shippie już zaczęte), udanych wakacji, no i do następnego rozdziału!
Hejka!
UsuńNaprawdę? Niezmiernie się więc z tego powodu cieszę, bo czytając to przed opublikowaniem lekko się załamałam xD.
Powiadasz, że biedny Toshiro cię powoli wkurza. No cóż... Przyznam się, że tworząc tę postać, taki miałam cel :). Miał powstać facet, który wie, ile jest wart i nie pozwoli nikomu sobą pomiatać. Przykłada dużą wagę do tradycji i historii swojego klanu. Jest dumny jak każdy Uchiha oraz nie brakuje mu również arogancji, co może budzić różne uczucia w stosunku do niego. Takie trochę połączenie Sasuke (którego albo się nienawidzi, albo uwielbia xD) i Itasia. W przeciwieństwie jednak do Saska, Toshiro jest o wiele bardziej przywiązany do swoich przyjaciół, obojętnie jak długo by się tego wyrzekał. Więc... chyba aż taki znowu zły nie jest :). Ja również nie przepadam za tym klanem (szczególnie, że należy do niego np. taki Fugaku -.-). Jest on... specyficzny xD. Jedynie patrzałki mają czadowe :D.
Heh, no prawda. Ciężko nie polubić "Ryśka". Widzę że Dai także przypadł Ci do gustu ^^.
"Sielskie klimaty" zawsze spoko. Mam nadzieję, że nie było ich jednak za dużo, bo przecież nie może być aż tak "kolorowo" :P.
Haha, przesadzasz ^^. Choć prawda, że się pogubił. Niestety to, co on ostatnio tworzy, to totalna porażka... W porównaniu do fantastycznej pierwszej części i początku drugiej... Tęsknię za czasami, gdy w walce liczyła się przede wszystkim dokładna analiza ruchów przeciwnika i odpowiednia taktyka, a nie super-hiper-mega-kozacka technika... Szkoda, że spieprzył tak bardzo tę wojnę ;__;.
Anyway, o Narumi jeszcze będzie, nie martw się. Jej wątek tak szczerze planuję rozwiązać w dalekiej przyszłości.
Mhroczna część opka <3 xD. Niestety nie potrafię tworzyć aż takich intryg jak w Grze o Tron, ale zapewniam, że Oro i Akatsuki jeszcze dużo namieszają.
Jej! Nareszcie! Lecę przeczytać! Tak btw. to genialny pomysł z tym tworzeniem "minikomiksów" do chapterków z mangi ^^.
Wenę oczywiście przyjmuję, przyda się, przyda. Ostatnio cierpię na jej znaczny deficyt xD.
Wzajemnie!
Pozdrawiam serdecznie, willownight :*.
Obiecałaś na zmianę więc trochę czekam :D
OdpowiedzUsuńTylko na wszelakich telefonach jestem jeszcze wstanie przeczytać :D
Kiedy kolejny rozdział nie mogę się doczekać *_* ?
OdpowiedzUsuńMoże wprowadzisz nową postać do fabuły ? Myślę ,że było by ciekawie :)
OdpowiedzUsuńMogę zaproponować np imiona -->żeńskie : Montmorency ( wiem może troche dziwne ,ale chyba oryginalne :) ), Shana , Beatrice .
Szkoda,ze blog jest prowadzony na blogspot.com Mam program do robienia stron więc mogłabym troche porobić i by było ,ale nie wiem jaka strona byłaby kompatybilna z website x5 jeśli chodzi o darmową usługę
OdpowiedzUsuńo JEJU ile ci na spamowałam w komach haha :D
OdpowiedzUsuńJa nie mogę, jaki spam xD. Tydzień mnie nie było, a tu taki ruch :P.
UsuńEch... Kurde Lee poszła na urlop nieokreślony, więc chyba będę musiała sama zrobić szablon, a z tym może być ciężko :/. Dlatego cierpliwości ;).
Kolejny rozdział, jak zapowiadałam, nie wiem kiedy uda mi się napisać. Są wakacje, ładna pogoda, trza się spotkać ze znajomymi, a wena poszła się je*ać -.-.
Nowe postaci będą, będą. Już za niedługo. Choć mogę wprowadzić kogoś w wieku Naruciaka ^^.
A blog jest na blogspot.com, bo jak wcześniej był prowadzony bodajże na blog.pl to mi cały rozdział się nie zapisał -.-. A potrafiłabyś zrobić szablon? *o*
~willownight :*
Piszesz według mnie na bardzo wysokim poziomie, czyta się to bardzo płynnie i przyjemnie . Mam nadzieje że będziesz pisać dalej bo to ( jak dla mnie ) Jeden z najlepszych fanfiction jakie było dane mi przeczytać w życiu ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie wiesz, jak się cieszę, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu ^^. Oczywiście, że będę pisać dalej, nawet nie brałam pod uwagę zawieszenia czy też porzucenia tego bloga. A tam, przesadzasz :D. Jest mnóstwo osób, które piszą zdecydowanie lepiej ode mnie. Chciałabym im kiedyś dorównać ^^.
UsuńWielkie dzięki za przeczytanie i skomentowanie :*.
Pozdrawiam serdecznie, willownight.
Zakładam że nie tylko mi, ale pewnie i dużo innym osobą ;) Ja już nie mogę doczekać się rozdziału 8 i codziennie przeglądam bloga czekając na dalsze losy bohaterów :)
UsuńJa tam wiem swoje i według mnie odrabiasz kawał dobrej roboty.
I nie dziekuj Willow Night , to ja dziękuje za tą przygodę i możliwość przeczytania takiego ciekawego opowiadania ;)
A dorównywać nie musisz nikomu bo jesteś sama z siebie bardzo dobrą artystką i umiesz super wciągnąć człowieka ;)
Życzę żebyś tworzyła więcej takich opowiadań ,
Pozdrawiam Makao.
Rozdział 8 powstaje... powoli xD. Jakoś nie potrafię się zmusić do długiego pisania, ale się staram ^^.
UsuńNiezmiernie cieszę się więc, że tak Ci się podoba moje opowiadanie :).
A co do innych blogów, to zamierzam w najbliższej przyszłości założyć nowego o tematyce fantasy ;D.
Mimo to bardzo dziękuję za miłe słowa.
Pozdrawiam i życzę udanego wakacyjnego odpoczynku :*.
~willownight
Witam ;) niedawno trafiłam na tego bloga i musze przyznać, że jest wspaniały :) . Wiem, że od dodania ostatniego rozdziału minęło dużo czasu ale mam pytanie. Czy dodasz kiedyś rozdział 8? :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRównież witam ^^. A to bardzo się z tego powodu cieszę. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać ten poziom albo nawet polepszyć się ^^. Co do pytania... to dodam. Oczywiście, że dodam. Połowę mam napisaną, a na drugą część mam pomysł od dawna. Problem tkwi jednak z czasem i, ze wstydem przyznam, z moim ogromnym lenistwem. Do tego "Naruto" skończyło się tak beznadziejnie, że całą chęć do pisania trafił szlak. Ale obiecuję, że pozbieram się jakoś i zmotywuję do dalszego pisania. Całe szczęście ferie za niedługo będą, więc wreszcie będę miała kiedy ogarnąć tego bloga. Zatem proszę o jeszcze chwilkę cierpliwości.
UsuńSerdecznie pozdrawiam, willownight ;).
Dziękuję bardzo, również pozdrawiam :)
UsuńHej! Trafiłem na bloga przez przypadek szukając kolejnych historii o Kakashi! Nie wiem czy jeszcze piszesz nowe posty ale chętnie zasubskrybuje i będe czytał.
OdpowiedzUsuńDobrze się to czyta a Naruto jest #the best!